czwartek, 15 stycznia 2015

1 day in London - jednodniowy wyjazd do Londynu


Ostatnią sobotę listopada spędziłam z mężem i moimi rodzicami w Londynie. Opowiem Wam czy jednodniowy wyjazd do Londynu ma sens oraz jakie rzeczy mnie zachwyciły a jakie powaliły. Dosłownie.


Na początku miał to być "weekend we dwoje" ale stwierdziliśmy, że ponad rocznego Mikrusa nie zostawimy na tak długo z ciocią. Nikt mógłby tego nie przeżyć. Więc skończyło się na tym, że mama, która nigdy nie była w Londynie dostała od nas wyjazd w prezencie. Tata też.



Co? Gdzie? Kiedy?


designed by Freepik.com

Bilety lotnicze zamawiane ponad 2 miesiące wcześniej na wizzair i na łebka wyszło ok. 120 zł za przelot w obie strony z Gdańska do Londyn Luton. A że z karty kredytowej citiwizzair (szkoda, że już za wydatki kartą nie oddają kasy na loty wizz) mieliśmy trochę grosza to żal było nie brać. Pobudka 5:00, wylot 6:15. Przylot do Lądka o 7:20. Spod samego lotniska zabrał nas EasyBus, a jechaliśmy do przystanku London Marble Arch ok. 1 godzinę. Marble Arch bo było już po 8, a Primark otwierano o 8! Strasznie się napaliłam na ten sklep, bo nigdy tam nie byłam, a wszyscy tak zachwalali. Ale o tym potem. Na samo zwiedzanie mieliśmy ok. 8 h, od 8:30 do 16:30, bo trzeba było jeszcze dojechać na lotnisko do 19:30, a o 20:25 był wylot. Przylot do Gdańska ok 23:20. 

W tekście zamieściłam mapki tras naszej wyprawy, można więc zobaczyć ile czasu potrzeba do pokonania kolejnych punktów turystycznych.


Spacerem po Londynie 


Pogoda nas zadziwiła. Było pięknie! Bezchmurne niebo i ok 12 st. C, a w Polsce 5 st. C i wiatr z samej Syberii. W związku z tym najpierw wybraliśmy się spacerkiem (metro na Bond Street okazało się w remoncie. I jeszcze kilka innych także. Więc już wiem, że przy planowaniu tras dobrze jest sprawdzić remonty stacji metra), chłonąc piękne i świątecznie ozdobione sklepy na Oxford Street, spod metra Marble Arch do The British Museum. Tam już Starbucks (jest na przeciwko TBM) i płyniemy. W odchłań największej brytyjskiej "kradzieży". Spędziliśmy 1,5 h i starczyło.



british museum london
British Museum


Nie żebyśmy wszystko zobaczyli. O nie. Ale byliśmy cholernie głodni i nogi wchodziły nam tam skąd wyszły. Doszliśmy do okolic metra Tottenham i tam poszliśmy do Garfunkel's na Lasagne, Fish&Chips i Earl Graya (od 10 lat jestem uzależniona). Potem na przystanku metra Tottenham kupiliśmy bilety całodobowe w automacie (można płacić kartą - więc bez funtów można się już teraz zupełnie obejść. Więcej o cenach biletów na tfl.gov.uk /Fares.). Pognaliśmy więc metrem do Embankment.

Spod Embankment ruszyliśmy wzdłóż Tamizy w kierunku Big Bena, mijając London Eye oraz znajdujące się tuż obok London Aquarium (to koniecznie następnym razem!). Dochodząc pod Westminster walczyliśmy z tłumem i słońcem o jakieś dobre zdjęcia. Żadno z nich nie chciało współpracować:). Następnym punktem było Westminster Abbey. 
London Eye
Westminster

Whitehall street doprowadziło nas do Trafalgar Square. Istne szaleństwo się tam wyprawia, ale zobaczyć trzeba. Dla chętnych na przeciwko Galeria Narodowa (bezpłatna, bardzo polecam). 



Trafalgar Aquare, National Gallery,
Trafalgar Square, kolumnada prowadząco do Buckingham Palace, National Gallery
Po TS poczyniliśmy podejście dojścia pod Buckingham Palace, ale nie wyszło. Za daleko... A przed nami jeszcze kawałek do Piccadilly Circus. Toteż tam się udaliśmy. Antreosik na piedestale na Piccadilly był zabudowany jakimiś stanowiskiem reklamowym, więc jego pełnego uroku nie było nam dane oglądać. No ale fajnie, reklamy... Duże i zakrzywione, robią wrażenie:). Udaliśmy się do Lillywhites (sklep sportowy), znajdujący się przy samym placu. Ceny -30%, pełno ludzi, bo po czarnym piątku - nie było się o co zabijać.


Piccadilly Circus/ google street views

Z Piccadilly Circus przejechaliśmy się metrem na Oxford Street. To był najkrótszy i najbardziej potrzebny odpoczynek ever.


Zakupy...tylko nie po południu!


Ze stacji Oxford Circus wyszliśmy w tłum ludzi. Było ok. 15:00 a chodniki pękały w szwach. Nie cierpię robić zakupów bez promocji, nie cierpię tłumów w sklepach. Nie cierpię nie cierrrpieć:). Przemknięcie się na skraj ulicy Oxford, gdzie znajdował się Primark zajęło nam znacznie więcej czasu niż przewidywaliśmy. Ludzie tam łażą na czerwonym, samochody trąbią, ruch lewostronny - jakieś Kongo:).



Ale to nie było największe zdziwienie. Primark - jak ja żałuję, że nie poszłam tam z rana kiedy był piękny, czysty, otwarty i pusty! Po 15 zastałam tłum rozgorączkowanych pań, które przebierają i rozrzucają wszystko po całym sklepie, dział dziecięcy mnie nie powalił - nie znalazłam nic godnego dla Mikruska. Za to dla dziewczynek było w czym przebierać. Przewidziane zakupy dla połowy rodziny skończyły się na płaszczu dla męża i paczce skarpetek dla mnie (bo coś MUSZĘ sobie kupić!), wystane w turbo kolejce, z niespodziankami przy kasie (kasjer nie wiedział jak przeciągnąć właściwie kartę CZARNYm paskiem) i biegiem przez cały sklep, przez tłum bab z koszami - za mężem, który stał bliżej niż myślałam. Bo mówił, a ja jak zwykle nie słuchałam. Moja wina. 



Powrót (?)


Potem już tylko powrót na Marble Arch, lotnisko i samolot do domu. Ponoć mamie lot dalej się śni po nocach:). A ja po tym intensywnym dniu nie mogłam się ruszyć i czułam się jak próchno. Cesarka dała o sobie znać. Trzeba wrócić do Chodakowskiej. 

Jeśli zastanawiacie się czy Londyn w 1 dzień się da - to tak, da się. Totalne wariactwo, jak napalisz się na tysiąc atrakcji do zwiedzania (jak ja:). Ale następnym razem 3 dni, co najmniej 2 noclegi. Bo Muzeum Naturalne nietknięte, Tower nietknięte, Buckingham Palace, że o Harrodsie i innych shopach nie wspomnę. Teraz są super wyprzedaże (a mnie tam nie ma!)... A dla mnie wyjazd bez porządnych zakupów jest jakiś taki ... niedopełniony.

2 komentarze:

  1. Kaśka, bardzo fajny blog! miło się czyta artykuły :)

    OdpowiedzUsuń
  2. A jakże miło jest widzieć takie komentarze:) dzięki!

    OdpowiedzUsuń